Wywiady i artykuły

Publikacje i informatory

Przepisy prawne
Informacje o projekcie
Adresy i telefony
Linki
Kontakt
Powrót do strony głównej

 

Tam, gdzie świeci słońce

Małgorzata Łojkowska

 

 

Janina Gracha mieszka w Bieszczadach. Przeprowadziła się tu z Warszawy, gdy miała 56 lat. Szukała spokoju i zmiany. Obecnie prowadzi małe gospodarstwo agroturystyczne. Zatrudnia kilka osób. Żadna z nich nie ma mniej niż 50 lat.

Dlaczego Bieszczady?

Całe życie chciałam mieszkać wśród przyrody, z dala od zgiełku. Kilkakrotnie rozważałam przeprowadzkę. Prowadziłam jednak bardzo aktywne życie zawodowe, dzieci chodziły do szkoły, chciałam dać im wsparcie. Bałam się też porzucenia stałej pracy. W ogóle wydawało mi się, że miasto bardziej nadaje się do życia.

Kiedy przestało się nadawać?

Pierwszą ważną zmianą była wyprowadzka dzieci. Mój syn wyjechał za granicę, córka wyszła za mąż. Poczułam pustkę. Psychologowie nazywają to syndromem pustego gniazda. A potem na dokładkę musiałam przejść na emeryturę. Okazało się, że mimo tego, że w Warszawie jest dużo kin i teatrów, to nie chce mi się chodzić tam samej. No i emerytura była niska, nie było mnie stać. Siedziałam sama w pustym domu i coraz bardziej czułam, że nie chcę, żeby tak wyglądało moje życie.

Nie bałaś się przeprowadzki?

Bardziej bałam się, że zawsze będzie tak jak jest.

Jak znalazłaś swoje miejsce?

Kiedyś przyjeżdżałam tu na wakacje. Znałam swoich obecnych sąsiadów. Podczas ostatniej wizyty zupełnie przypadkowo zauważyłam dom na sprzedaż. Właściciele wyprowadzili się do miasta. Długo nie mogli sprzedać domu i przestali wierzyć, że znajdzie się taki wariat, który będzie chciał go kupić (śmiech). Bo tu wszyscy migrują do miast, zwłaszcza młodzi. Coś mnie tknęło i obejrzałam ten dom.

Już wiedziałaś, że będzie Twój?

Nie od razu. Ale wróciłam do domu i znów poczułam tą pustkę. Zatęskniłam za przyrodą, a najbardziej … Tylko się nie śmiej. Najbardziej za światem, który byłby dla mnie przyjemny i dostępny. Wiem, że to może brzmieć śmiesznie, kiedy mówię o kontakcie ze światem, gdy chodzi o bieszczadzką głuszę. Ale tak było.
W mieście Internet dawał mi za dużo informacji o rzeczach, do których tęskniłam, a nie mogłam ich dostać lub kupić. W telewizji widziałam same młode osoby odnoszące sukcesy. W Warszawie bardziej czułam, że mój czas się skończył. W Bieszczadach czułam, że mam wszystko, co jest mi potrzebne.

Tę przeprowadzkę można nazwać podróżą czy ucieczką?

Może trochę ucieczką, ale ja wiedziałam, że ostatecznie nie muszę wyjeżdżać. Gdyby trzeba było, pomogłyby mi dzieci, jakoś bym się odnalazła. Pomyślałam jednak, że za pieniądze uzyskane ze sprzedaży mieszkania mogę kupić dom w Bieszczadach, a za emeryturę szybciej utrzymam się w tam, niż w Warszawie.

Nie bałaś się …

Że zostanę sama na starość? Że fizycznie nie dam rady? Tak, tego najbardziej. Pomyślałam jednak, że zawsze w ostateczności mogę wrócić do córki. Zresztą ona już wtedy i tak nie mieszkała w Warszawie. Gdybym potrzebowała pomocy, musiałabym się przeprowadzić w inne miejsce tak czy inaczej.

Dzieciom spodobał się Twój plan?

O nie, zdecydowanie nie (śmiech). Zapytały o to, o co Ty mnie zapytałaś. Jak dam radę fizycznie. Hania (córka) obawiała się też, że nie uda się nam w przyszłości sprzedać tego domu. Bo zakładała, że szybko będę chciała wrócić. Ale gdy go zobaczyła, sama chciała go kupić. Zamarzył jej się taki rodzinny dom w Bieszczadach, który byłby miejscem wypadowym dla całej rodziny.

Kiedy pojawiła się agroturystyka?

O agroturystyce myślałam już, gdy kupowałam dom, ale nie wiedziałam, czy ludzie zechcą przyjechać do takich niezbyt dobrych warunków. Potem zrobiło się samo. Zaczęli mnie odwiedzać różni znajomi i spędzać tu urlopy. Wtedy przyszło mi do głowy, że może innym ludziom też się spodoba. Wprawdzie nie mieszkam w sercu Bieszczad, to nie jest bardzo atrakcyjne turystycznie miejsce, ale za to jest spokojnie. Rozeszło się pocztą pantoflową. Teraz przyjeżdżają głównie znajomi znajomych. Czasami ich firmy robią tu imprezy integracyjne. Ale zdarzyło mi się także wyprawić wesele. Nie zależy mi na dużej liczbie gości. Chcę mieć pieniądze, ale chce mieć też to, po co tu przyjechałam. Czyli spokój.

Sama zajmujesz się obsługą gości?

Nie, sama nie dałabym rady. W sezonie zatrudniam 3 osoby, do gotowania i sprzątania. Oprócz tego jedną osobę do prac gospodarczych. Do obsługi imprez więcej. Sąsiedzi chętnie angażują się w pomoc przy gościach. To jest biedna miejscowość, ludzie nie mają pracy. Często pomagają mi też tak po prostu. Tu kontakty z ludźmi są inne niż w mieście. Pomagamy sobie nawzajem, bo trudno żyć samemu. Wiele spraw załatwia się tu na zasadzie wymiany. Tak ludzie budują domy, opiekują się na zmianę swoimi dziećmi. Bo przecież tu nie ma przedszkola.

Zatrudniasz głównie osoby w starszym wieku. Dlatego?

Nie założyłam żadnych kryteriów wiekowych. Młodych też zatrudniałam. Tylko że oni nie zagrzali u mnie miejsca. Większość czekała na życiową szansę. Śpieszyli się na imprezę albo do dzieci. Szukali lepszej pracy, lepszej przyszłości. Ja to rozumiem, w młodym wieku ma się inne priorytety. No i okazało się, że to na tych starszych w większym stopniu mogę liczyć w chwilach kryzysu.

Prace gospodarcze to nie jest zbyt ciężka praca dla starszej osoby?

Nie widzę różnic w efektach pracy wykonywanej przez młodzież i starszyznę. Młodzież ma więcej siły, ale mniejszą motywację. Nie przywiązują się też tak bardzo do miejsca. To dla nich tylko sposób na zarobienie pieniędzy. Poza tym więcej lat nie oznacza od razu złego zdrowia. Dla starszych osób to ważna praca. Mają możliwość zrobienia czegoś pożytecznego, popracowania z ludźmi i dla ludzi. Wiem, że może Ci się wydawać, że to tylko sprzątanie albo gotowanie, coś mało ważnego. Że to tylko takie małe domowe przedsiębiorstwo. Ale my czujemy się trochę jak rodzina i dbamy o wspólne dobro. Oni są mi wdzięczni, że ich zatrudniam, a ja im, że mi pomagają. Bez nich nie dałabym rady. Młodsi nie doceniają tej więzi.

Najbardziej pomaga mi sąsiadka Hanka. Ma dużo pomysłów na tworzenie nastroju tego miejsca. Sadzi mi kwiaty w ogrodzie. Ze wspólnej pracy zrodziła się przyjaźń. Nie jestem tu sama.

Czego nauczyła Cię dojrzałość?

Gdy miałam dwadzieścia lat, przerażała mnie trzydziestka. Jednak w trzydzieste urodziny cieszyłam się, że nie jestem już dwudziestką. Poczułam, że wreszcie mogę realizować siebie. Robiłam karierę, miałam rodzinę. Miałam też niezłą sytuację finansową. Czułam się samodzielna, to było ważne. Czterdzieste urodziny przeżyłam spokojnie. Miałam już pozycję zawodową, dzieciaki podchowane. Czułam, że dojrzałość pozwala mi rozsądniej podejmować decyzje dobre dla mnie i dla otoczenia. Przed pięćdziesiątką dopadł mnie stres. To był bardzo trudny dla mnie czas. Dzieci miały już własne życie, mój mąż zmarł. W pracy pojawiła się młodsza kadra, pracodawca chciał odmłodzić zespół. Czułam się coraz mniej potrzebna. Potem musiałam przejść na emeryturę, choć tak naprawdę chciałam pracować dalej. Wtedy nie widziałam swojego potencjału. Widziałam czarną dziurę.

Kryzys buduje?

Jeżeli się nie poddamy. Gdyby nie ta dziura, nie byłoby mnie tu. Całe życie marzyłam, że kiedyś wstanę rano, będę iść do kuchni boso po drewnianej podłodze, usiądę na werandzie z kubkiem kawy, kot będzie się łasił do stóp.

Czasami nie wierzę, że to się udało. Jasne, że czasem czuję się samotna, ale wtedy idę do Hanki i razem pijemy tę kawę. Wiem, że to brzmi nierealnie, ale ja po prostu staram się patrzeć tam, gdzie jasno, a nie tam, gdzie ciemno. Tam gdzie świeci słońce, a nie tam, gdzie pada.

Masz jakieś plany dotyczące tego miejsca?

Agroturystyki nie chcę rozwijać. Nie wiem, czy to kwestia charakteru, czy wieku, ale lubię stałość. Nie chciałabym z własnego domu zrobić hotelu, w którym ciągle zmieniają się ludzie. Podoba mi się, że przyjeżdżają znajomi, z którymi mogę się napić herbaty.

Chciałabym hodować psy. Gdy się tu przeprowadzałam, pojechałam do schroniska dla zwierząt i wzięłam z niego dwa kundelki. Teraz myślę o prawdziwej hodowli. Mój zięć jest weterynarzem, z pewnością by mi pomógł. To byłby nowy rozdział w moim życiu.

Mogłabym też prowadzić szkołę, takie wakacje dla psów i właścicieli połączone ze szkoleniem. Prowadziłabym też hotel dla zwierząt. Służyłby tym, którzy przyjeżdżają w góry z pupilem i nie mają gdzie go zostawić na czas wędrówek. Gdy o tym pomyślę, od razu chce mi się działać.

.

 

 

 

Ostatnie materiały w serwisie

z Od pomysłu do działania - poradnik dla kobiet aktywnych 50+
z

Zarządzanie wiekiem w pytaniach i odpowiedziach dla pracodawcy

z

Oni wiedzą lepiej

z

Jutro pracowników zaczyna się dzisiaj

z

Irytacja na Ligę Mistrzów i BAR zielonogórzanek

z

Czym jest dyskryminacja - rozpoznawanie, zapobieganie - cztery części

z

Tam, gdzie świeci słońce

z

Życie zaczyna się
na 2655 m.n.p.m.

z "Lubię ludzi ruszyć" - rozmowa Aktywnych
z W kręgu kobiet 50+
z 50+? Imponuje zaangażowaniem!
z Pięćdziesiątka z puzzli
z Kilka słów o Curriculum Vitae
z Trudne rozmowy - o rozmowie kwalifikacyjnej
z W drodze do pracy - dlaczego warto zatrudnić właśnie Ciebie
z Całe życie to rozwój - zalety wieku 50 plus
z Umowa o dzieło - przepisy
z Umowa zlecenie - przepisy
z O projekcie Strefa Aktywnych kobiet
z

Materiały w sieci

 

 

Patroni medialni

 

z

 

 
       
Strona powstała w ramach projektu  „Strefa aktywnych kobiet” realizowanego przez Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, współfinansowanego ze środków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.